Za nami prawdopodobnie najciekawszy mecz futbolu amerykańskiego tego sezonu w Europie. Na Heinz-Steyer-Stadion w Dreźnie miejscowi Dresden Monarchs zostali zdeklasowani przez mistrzów Polski Panthers Wrocław 14:48. Oprócz dostarczenia dowodu na to, jak wielką sportową potęgą są „Pantery”, starcie to obnażyło również smutną prawdę o „najlepszej lidze futbolu amerykańskiego w Europie”.
Gospodarze od samego początku spotkania mieli problemy ze zdobywaniem jardów. Ofensywne serie „Monarchów” najczęściej kończyły się wymuszonymi przez defensywę wrocławian puntami. Mistrzowie Polski natomiast nie mieli większych problemów ze zbliżaniem się do endzone rywali. Gra podaniowa działała prawidłowo, jeden z touchdownów padł po złapaniu piłki przez Wiktora Ziębę, ale to biegacz Panthers Ryan Tuiasoa zdobywał najwięcej jardów, a w całym spotkaniu zameldował się z piłką w polu punktowym rywali aż czterokrotnie. Ekipa z Drezna odpowiedziała w pierwszej części spotkania tylko raz, zdobywając przyłożenie po podaniu Erica Seidla do czeskiego skrzydłowego „Monarchów” Radima Kalousa, który… występował w przeszłości w barwach wrocławskich „Panter”. Po pierwszej połowie Panthers Wrocław prowadzili 28:7, a wynik mógłby być jeszcze wyższy, gdyby sędziowie nie dopatrzyli się bloku w plecy jednego z zawodników drużyny z Wrocławia podczas 90-jardowego biegu na przyłożenie Jakuba Mazana. W pewnym momencie spotkania można było odnieść wrażenie, że oglądamy pojedynek mistrzów Polski z Tychami Falcons lub Silesią Rebels, a nie jedną z najlepszych drużyn German Football League. W drugiej połowie Panthers zaczęli rotować składem. W połowie III kwarty z boiska zniknął amerykański runningback wrocławian Ryan Tuiasoa, a w jego miejsce mogliśmy oglądać biegi Damiana Kwiatkowskiego i Konrada Starczewskiego. Dwoma bardzo dalekimi, a do tego skutecznymi kopnięciami z pola popisał się również kicker Panthers – Piotr Gołacki. Drugie przyłożenie dla Monarchs zdobył natomiast Robin Wilzeck. Mecz zakończył się wynikiem 14:48 dla Polaków.
Niedosyt z powodu odwołania tegorocznych rozgrywek o Puchar Europy po tak znakomitym meczu w wykonaniu wrocławian jest jeszcze większy. „Pantery” po raz kolejny udowodniły, że należą do ścisłej europejskiej czołówki. Powtórzenie sukcesu z 2016 roku, gdy to właśnie Panthers zostali klubowymi mistrzami Europy, było jak najbardziej w zasięgu drużyny z Wrocławia. Zwycięstwo Polaków, i to w takim stylu, nad drużyną z GFL symbolicznie pokazało jak ogromny postęp zanotował futbol amerykański w naszym kraju. Kto by pomyślał dekadę temu, gdy polskie drużyny przegrywały mecze na arenie międzynarodowej kilkudziesięcioma punktami, że niedługo to Polacy będą siali postrach w Europie? Rozwój, jaki zanotował polski futbol amerykański, a przede wszystkim klub z Wrocławia jest absolutnie nie do podważenia. Kilkanaście lat ciężkiej pracy doprowadziło do tego, że to już nie my musimy spoglądać z zazdrością na to jak futbol amerykański rozwija się w sąsiedzkich krajach, a to właśnie inne europejskie ligi mogą porównywać się do Polski. A wydaje się, że Panthers wcale nie zamierzają zwalniać tempa.
Pandemia koronawirsa i zawirowania z nią związane spowodowały jednak, że mamy też idealną okazję by zastanowić się, jak mocna naprawdę jest niemiecka liga futbolu amerykańskiego. Wielu kibiców może zapytać jak to możliwe, że drużyna, która zajmuje 5. miejsce w rankingu najlepszych ekip w Europie AFI TOP20 oraz rokrocznie zajmuje czołowe miejsca w najsilniejszej lidze futbolu amerykańskiego w Europie, czyli German Football League, mogła okazać się tak bezsilna w pojedynku z mistrzami Polski. Odpowiedź jest jednak dość prosta.
Zasady panujące w GFL pozwalają niemieckim drużynom na znacznie więcej niż w jakiejkolwiek innej lidze w Europie. Podczas gdy w Polsce i w większości krajów europejskich w składzie meczowym każda ekipa może mieć dwóch graczy z USA oraz jednego zawodnika z Europy (w sezonie 2020 wyjątkowo jednego zawodnika z USA i dwóch Europejczyków), w lidze niemieckiej kluby mają w składach aż po sześciu Amerykanów oraz kilku/kilkunastu zawodników z innych krajów, ponieważ w tej kwestii nie ma żadnych ograniczeń. Podczas sezonu GFL w rosterze Monarchs zobaczylibyśmy okołu dwunastu obcokrajowców, w tym aż sześciu Amerykanów, którzy niesamowicie podnoszą poziom gry, jednak z powodu odwołania sezonu w Niemczech, prawie wszyscy gracze z zagranicy zostali odesłani do domów. Przepisy te sprawiają oczywiście, że rozgrywki są bardzo ciekawe i wyrównane, ale odbywa się to za sprawą olbrzymich nakładów finansowych oraz kosztem m. in. rodzimych zawodników, którzy nie mają przez to większych szans na grę w pierwszym składzie na pewnych pozycjach, ponieważ angaż i tak otrzymają „najemnicy” zza oceanu i nie tylko.
Z powodu odwołania tegorocznych rozgrywek GFL, do pojedynku z Panthers ekipa z Drezna przystąpiła w niemal całkowicie krajowym składzie. Jedyny amerykański zawodnik „Monarchów”, który miał wystąpić w starciu z Panthers – linebacker AJ Wendland, doznał kilka dni przed meczem kontuzji, która wyeliminowała go z gry. Jedynym zatem obcokrajowcem w składzie Monarchs był autor pierwszego przyłożenia dla gospodarzy – czeski wide receiver Radim Kalous. Nie jest to w żadnym wypadku umniejszanie sukcesu wrocławianom, a wręcz przeciwnie. W składzie Panthers również nie zobaczyliśmy kilku kluczowych graczy – Adriana Brudnego, Szymona Adamczyka, Przemysława Banata, Kamila Ruty, Rafała Rogaczewskiego oraz Kacpra Fiedziuka. Różnicę w meczu z pewnością zrobił amerykański runningback Ryan Tuiasoa, a oprócz niego w składzie drużyny z Wrocławia wystąpiło też dwóch świetnych graczy z Niemiec – Thiadric Hansen i Sven Breidenbach. Warto zauważyć również, że ofensywy obu drużyn były prowadzone przez krajowych quarterbacków. Panthers mieli więc lekką przewagę, ale nawet gdy w drugiej połowie meczu na boisku przestał pojawiać się Tuiasoa, to właśnie „Pantery” były drużyną, która kontrolowała przebieg spotkania. Oczywiście trzeba też uczciwie przyznać, że Monarchs nie są przyzwyczajeni do grania krajowym składem, musieli załatać dziury w rosterze po graczach z zagranicy kilkoma zawodnikami z drugiego zespołu, był to ich pierwszy i jedyny mecz w tym sezonie, ich rozgrywający Eric Seidel wrócił w tym sezonie do gry ze sportowej emerytury po kilku latach przerwy, a jakby tego było mało, to pod koniec III kwarty dodatkowo nabawił się kontuzji.
Najciekawszy jednak wniosek, jaki możemy wyciągnąć po niedzielnym spotkaniu jest fakt, że perspektywa GFL jako niedoścignionego wzoru do naśladowania runęła wraz z tym jednym spotkaniem, które mogło się odbyć tylko za sprawą zbiegu wyjątkowych okoliczności mających miejsce w tym roku. Zasady panujące w GFL doprowadziły do tego, że drużyny niemieckie nie rywalizują na poziomie międzynarodowym, chyba że przeciwnicy zgodzą się na grę na zasadach obowiązujących w Niemczech. Przepisy te spowodowały, że liga niemiecka została w pewnym sensie „odizolowana” od reszty Europy i ciężko porównywać siłę niemieckich zespołów do drużyn z innych krajów. Co prawda to ekipy zza naszej zachodniej granicy zajmują czołowe miejsca w rankingu najlepszych klubów w Europie AFI TOP20, ale mecz bezradnych Dresden Monarchs, czyli aktualnie trzeciej lub czwartej drużyny GFL z mistrzami Polski pokazał nam, jaka jest realna siła drużyn z Niemiec. Czy zatem porównywanie zespołów niemieckich z ekipami z innych krajów, które grają tak naprawdę w zupełnie inny futbol amerykański niż reszta Europy, ma jakikolwiek sens? W jednym momencie wizerunek „najlepszej ligi w Europie” został brutalnie zszargany przez drużynę z Wrocławia. Wystarczyło jedno spotkanie, by okazało się, że gdyby zabrano bogatym niemieckim klubom możliwość ściągania najlepszych zawodników z USA i największych talentów z Europy bez ograniczeń, to drużyny te nie prezentowałyby na tle reszty kontynentu niczego aż tak szczególnego. Oczywiście w składzie Monarchs wystąpiło wielu zawodników o imponujących warunkach fizycznych i nieprzeciętnych umiejętnościach, jednak okazało się, że to znacznie za mało. Wrocławianom udało się obalić mit o półprofesjonalistach z GFL, a na boisku zamiast futbolowych „gwiazd” zobaczyliśmy jedynie zwykłych śmiertelników.
Pojawiły się głosy, że to polska liga powinna pójść w kierunku reguł panujących w Niemczech, by podnieść poziom rozgrywek i móc rywalizować na równych zasadach. Rzeczywistość jest jednak taka, że to Niemcy mają problem, i to systemowy. To właśnie w Niemczech od wielu lat pojawiają się głosy, że zasady obowiązujące w GFL powinny zostać dostosowane do tych panujących w innych krajach Europy. Takie komentarze nasiliły się, gdy kilka lat temu austriackie kluby zbojkotowały międzynarodowe rozgrywki BIG6, z których to odejście Austriacy uzasadniali tym, że kontraktowanie, opłacanie i ogrywanie z drużyną kilku amerykańskich graczy, tylko po to by móc zagrać na równych warunkach parę meczy w sezonie z niemieckimi zespołami, jest po prostu pozbawione sensu. Nie ma co ukrywać, że pieniądze w sporcie odgrywają bardzo dużą rolę. Niemcy są bardzo rozwiniętym krajem, a do tego również atrakcyjnym miejscem do życia i ciekawym celem turystycznym. Niemieckie kluby, finansowane przez szczodrych sponsorów mogą sobie zatem pozwolić na kontraktowanie kilkunastu zawodników z zagranicy co sezon. „Imporci”, którzy tak chętnie przyjeżdżają do Niemiec, pochłaniają znaczną część budżetu, a środki te z pewnością mogłyby być wykorzystane w lepszy sposób. Jaki sens ma rozwój programów juniorskich, drużyn U11, U13, U15, U17 i U19, jeśli ci młodzi gracze w przyszłości i tak będą mieli tak ograniczone szanse na grę w składzie pierwszej drużyny? GFL nie jest wcale tak świetnie działającą organizacją, jaką mogłaby się wydawać, a problemów na jakie narzekają członkowie niemieckiego środowiska futbolowego jest znacznie więcej. Oczywiście nadal to właśnie w GFL uświadczymy futbolu amerykańskiego na najwyższym poziomie w Europie, ale sposób w jaki działa German Football League wcale nie budzi podziwu.
Jeżeli chcielibyśmy patrzeć na jakąś ligę w Europie jak na wzór do naśladowania, to powinniśmy raczej skierować wzrok w stronę ligi austriackiej. W Austrian Football League panują podobne zasady dotyczące importów jak w innych krajach Europy, a austriackie kluby co roku chętnie biorą udział w międzynarodowych rozgrywkach, w których udowadniają swoją potęgę. W drużynach z Austrii trzon zespołu, zamiast kontraktowanych obcokrajowców, stanowi krajowa kadra, a poziom sportowy AFL jest mimo tego bardzo wysoki i całkiem wyrównany. Austriacy kładą bardzo duży nacisk na szkolenie młodzieży i właśnie to wydaje się być kluczem do ich sukcesu. Położenie Austrii oraz charakter AFL sprawia dodatkowo, że w lidze tej chętnie biorą udział również silne drużyny z zagranicy, np. Prague Black Panthers, Ljubljana Silverhawks, czy Bratislava Monarchs. Niemniej jednak nas najbardziej interesuje sytuacja futbolu amerykańskiego w Polsce, a to właśnie w naszym kraju, nawet mimo stagnacji jaka nastąpiła w lidze wskutek rozłamu w środowisku, rozwój futbolu amerykańskiego jest najszybszy w Europie. Kto wie, może za kilka lub kilkanaście lat to na naszą LFA inne kraje będą patrzyły jak na wzór do naśladowania? Utworzenie oficjalnego Związku Futbolu Amerykańskiego w Polsce, które miało miejsce w tym roku, może być do tego kolejnym krokiem. Miejmy na to nadzieję.
Wiitam serdecznie.
W mojej skromnej opinji teza zawarta w publikcji jest trafna.
Nasza liga daje zawodnkom mozliwość spelnienia mazeǹ sportowych w duchu
czystej rywalizacji. Malo tego ,takie kluby jak Panthers Wroclaw wyznaczaja,drogi
dla mlodych ludzi gdzie SPORT, w czystej formie,jest sposobem na zycie.
Janse ze bez preznego klubu ,sponsora,a zwlaszcza dzilaczy caly projekt LFA
skoǹczylby na fazie ,,kanapy,,, . A jednak !!!!!!
Pozdrawiam z Londynu.
Waldemar.